Witajcie!
Ostatnio rzadko kupuję produkty z działu kosmetycznego.
Staram się zużywać zapasy, korzystać z posiadanej kolorówki i cieszyć się produktami "na wykończeniu".
Jednak w marcu poczyniłam drobne zakupy, jest zatem okazja, aby pokazać Wam, co nowego kupiłam.
W ostatnich ulubieńcach pisałam o tym, że ponownie zakochałam się w perfumach Tresore od Lancome.
Efekt był taki, że już mam kolejną buteleczkę.
Powtórzę, że są dla mnie niebagatelnie uwodzicielskie i seksowne.
Od dawna nie używałam tradycyjnego podkładu- z powodzeniem sprawdzał się BB cream.
Postanowiłam kupić coś nowego, o przyjemnym składzie i lekkiej konsystencji.
Wybór padł na kremowy podkład INGLOT YSM w oczywiście najjaśniejszym kolorze 41.
Nie jest on dość jasny, ale zaskakująco dobrze stapia się z cerą.
Nie jest widoczyny na skórze, nie robi pomarańczowych plam.
Jak do tej pory, sprawdza się w porządku (zaznaczam, że używam go sporadycznie).
Na nowe róże od theBalm czaiłam się od dawna, zwłaszcza, że jestem ogromną fanką tej firmy.
Była okazja i mam swój róż inStain w kolorze houndstooth, czyli fioletowego różu.
Jestem na razie w fazie testów.
Najbardziej jestem zainteresowana jego trwałością, bo w tej kwestii nie spisuje mi się róż MAC :(
Jestem dużą fanką szminek w kredce, jednocześnie w produktach do ust cenię sobie trwałość, bo nie lubię powtórnych aplikacji w ciągu dnia.
Musiałam spróbować kredki Just Bitten Kissable od REVLON.
Wybrałam kolor Darling (fioletowy róż) i Crush (lekkie bordo).
Już wiem dlaczego o nich tak głośno zagranicą.
Jako maniaczka lakierów Essie kupiłam sobie dwa nowe kolory, na które miałam chętkę od dawna- Fiji i Bordeaux.
I to wszystkie dobroci. Czas przygotowywać się do recenzji :)
Mam ochotę na więcej... ;)
Witajcie!
Niesamowicie piękny dzień dzisiaj mieliśmy.
Trudno jest się wówczas zabrać do jakiejkolwiek roboty.
Jednak jest to ostatni czas na ulubieńców zeszłego miesiąca, więc jestem.
Zacznę od perfum.
W lutym powróciłam do pozostałości Tresor od Lancome.
Oczywiście doceniam jedynie wersję klasyczną, która uwodzi niemniej jak Penelopa w reklamie tych pachnideł.
Czasami myślałam, że jeszcze do nich nie dojrzałam, ale teraz są wprost stworzone dla mnie.
Zakochałam się do tego stopnia, że już mam nowy flakonik.
Jestem w nich inną kobietą.
Nie mogłam nie wspomnieć o mojej nowej szmince od Chanel Rouge Coco Culte.
Jeszcze chyba nigdy tak nie martretowałam szminki po jej zakupie.
Mam ją na sobie prawie codziennie.
Dodatkowo posądzam ją o to, że przynosi mi szczęście, bo odkąd ją nosze całkiem miłe rzeczy mnie spotykają ;)
Chętnie używałam także różu ooh la la z Lily Lolo.
Kidyś niesłusznie posądziłam go o słabą trwałość.
Nic z tych rzeczy!
To naprawdę dobry i ładny róż.
Wszem i wobec muszę także zakomunikować, iż Essie Good to go to faktycznie magiczny produkt! Najlepszy top coat jaki miałam dotychczas.
Malowanie z nim paznokci, to przyjemność.
Do gustu przypadł mi także suchy szampon z Batiste o zapachu tropikalnym.
Używam go głownie do zwiększenia objętości włosów na drugi dzień po myciu.
Lubię jego zapach i działanie.
W lutym ponownie wróciłam do mojego stałego ulubieńca- kremu Hipp na odparzenia.
Jest cudowną bazą do mieszania z olejami.
Ostatnio znowu doceniłam działania kwasów na swej cerze, a zwłaszcza salicylowego.
Dobrze sprawdził się u mnie tonik z kwasem salicylowym i mocznikiem- ładnie złuszcza i rozjaśnia cerę.
To wszyscy moi ulubieńcy, jeśli chodzi o dziedzinę urodową.
Poza tym, moją największą ulubienicą jest zbliżająca się WIOSNA!